Gaahina

Gaahina

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 2.



Na placu treningowym przed południem zawsze było mnóstwo geninów. Zaczynali trening wcześnie rano, by skończyć dopiero w porze obiadowej. Ćwiczyli wytrzymałość. Wyżsi rangą shinobi mieli mniej wyczerpujące treningi, służące doskonaleniu techniki, w mniejszym stopniu uodpornianiu ciała na zmęczenie.
To właśnie przekazał chuunin jednemu z chłopaków, który zapytał, za co ta kara.
- Wracaj do ćwiczeń – powiedział, uśmiechając się pobłażliwie.
Genin wymamrotał pod nosem nieprzychylny komentarz, ale wrócił do pokonywania toru przeszkód.
- Yoshi! – zawołał ktoś.
Chuunin obejrzał się, niezadowolony, że ktoś zwraca się do niego skróconym imieniem przy uczniach. Podbiegła do niego dwudziestoletnia dziewczyna. Miała na sobie pelerynę podróżną, a na ramieniu tobołek.
Yoshimaru miał ochotę ją wyściskać, ale zreflektował się w porę. Nie chciał zostać zdzielony tym tobołkiem po głowie.
- Matsuri – powiedział, gdy podeszła do niego. – A więc… jesteś. Przyszłaś prosto tutaj?
Chuuninka machnęła ręką. Nie widać było, że jest zmęczona.
- Skąd. Byłam już w wiosce. Wiesz, miałam ważny raport dla Gaa… dla Kazekage. No, ale stamtąd przyszłam wprost tutaj. Nie mogłam się doczekać, by zobaczyć twoją minę – powiedziała ze złośliwym uśmiechem.
Tak, można było się tego spodziewać. Sprawiała wrażenie doroślejszej niż rok temu, ale nie zmądrzała, chełpiła się swoim sukcesem.
- Twierdziłeś, że idę na wygnanie, a tutaj proszę: wracam w blasku reflektorów.
Yoshimaru wydął wargi. No naprawdę, mogła się nie puszyć aż tak.
- Nikt się nie mógł tego spodziewać – powiedział z przekąsem. – Ty to jednak masz szczęście.
Matsuri roześmiała się perliście.
- Nie, mój drogi, to wioska ma szczęście… że ma mnie. Gdyby do zamku daimyo wysłano kogoś innego, żeby pełnił funkcję łącznika, ten ktoś pewnie pogrążyłby się w nieróbstwie udając, że jest posłem. A ja byłam dociekliwa i skopiowałam listy, których znaczenie trudno przecenić. Teraz szogun się mocno zdziwi, a świat shinobi zawdzięcza to Gaa... Kazekage, przy moim skromnym udziale.
Yoshimaru udał, że klaszcze w dłonie i pokłonił lekko głowę. Ledwie wróciła, już go wkurzała.
- To prawda, mistrzyni Matsuri. Teraz pewnie dostaniesz rangę jounina. Ja i cała wioska jesteśmy ci tak ogromnie wdzięczni… - już się zaczął wczuwać w podniosłą przemowę, ale kunoichi klepnęła go w ramię w momencie, gdy nabrał powietrza w płuca, przez co prawie się zakrztusił.
- Nie zapowietrzaj się tak. Wiesz, że na twojej wdzięczności mi nie zależy. Opowiadaj, działo się coś ciekawego gdy mnie nie było?
- Niee – odrzekł shinobi przeciągle. – Wszyscy udają, że pałają do siebie międzynarodową miłością, wiesz jak jest.
Matsuri spoważniała.
- To chyba dobrze. Lepiej jest, gdy mamy wspólnego wroga.
Yoshimura podszedł do niej i ściszył głos, tak żeby uczniowie go nie słyszeli.
- Tak, ale to silny wróg. Trudno mierzyć się z taką armią.
Matsuri skinęła głową.
- Nie doceniają nas. Ja myślę, że tak nie jest tylko w Kraju Wiatru. Samurajowie myślą, że jesteśmy słabi, a na dodatek skonfliktowani. Zauważą, że tak nie jest, i pójdą po rozum do głowy.
Yoshimaru nie podzielał jej entuzjazmu. Matsuri przyszła z zewnątrz, nie znała nastrojów w wiosce i nie wiedziała, co mówią między sobą jounini.
- Pakt o nieagresji to za mało, żeby pokonać szoguna. On podporządkował sobie większość daimyo w okolicznych krajach – odrzekł. – Potrzebujemy prawdziwego zjednoczenia, żeby móc storpedować jego plany.
Matsuri uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. Wiesz, że wieczorem ruszam z poselstwem do Konohy?
Yoshimaru trochę się zdziwił. Postanowił nie psuć jej dobrego nastroju skoro najwidoczniej uważała, że to jakaś kolejna superważna misja. Od kilku miesięcy posłowie między Suną i Konohą kursowali właściwie bez przerwy. Wysłannicy z wioski Piasku do wioski Liścia byli delegowani znacznie częściej niż do innych ukrytych osad, z tego prostego powodu, że Konoha i Suna były teraz najsilniejsze, a Kazekage i Hokage w dużym stopniu między sobą ustalali strategię, w niewielkim stopniu angażując pozostałych. 
Wydawało się, że wszyscy przywódcy się na to zgodzili i że shinobi są dobrze przygotowani na moment, w którym szogun wystąpi przeciwko nim. Jednak starszyzna wioski uważała, że Sabaku no Gaara nie podoła zbudowaniu trwałego przymierza z Konohą. Yoshimaru zupełnie nie rozumiał, dlaczego tak uważają, ale musieli mieć jakieś podstawy, przecież to mędrcy. Jouninom udzielał się ich niepokój.
W tej chwili jednak zaintrygowało go coś innego.
- Już? Ledwie wróciłaś, jedziesz w delegację? Nie możesz zaprzeczyć mojej teorii, Kazekage nie chce ciebie w wiosce.
Matsuri zmroziła go wzrokiem.
- Co ty możesz o tym wiedzieć, mały człowieczku. Kazekage darzy mnie zaufaniem.
Yoshimaru westchnął.
Cóż, może lepiej jej nie uświadamiać, że wszyscy, włącznie z Kazekage, uważają ją za męczącą. Widocznie lubi swój wyimaginowany świat.

***
Kankuro siedział przy biurku naprzeciw Kazekage. Nie był tutaj oficjalnie, godziny urzędowania niedawno minęły, zaś w ostatnich miesiącach panował względny spokój, dlatego praca w siedzibie administracji prawie nigdy nie przeciągała się do wieczora.
- Więc nie ma powodów do niepokoju, wszystko idzie zgodnie z planem. Ustalenia między daimyo i szogunem potrwają jeszcze długo, przez co zyskaliśmy na czasie – podsumował.
Ostatnio często wałkowali jeden temat, przerobili już chyba wszystkie możliwe wersje. Wszyscy byli tym trochę znużeni, ale sprawę należało traktować jako priorytetową. Starcie z wojskami szoguna przesunęło się w czasie, ale wciąż zdawało się nieuniknione.
Szogun od dawna próbował podporządkować sobie wojowników z ukrytych wiosek, chcąc ich zmusić, by pracowali tylko i wyłącznie dla niego. Skoro przez długi czas mu się to nie udało, postanowił ich wyeliminować. Ale raczej nie spodziewał się, że shinobi przejrzeli jego plany i nie marnowali czasu, którego szogun potrzebował do ustalenia strategii i zawarcia układów z nie podlegającymi mu daimyo, oraz podporządkowania tych, których nie był pewien. Shinobi ze sprzymierzonych wiosek wykorzystali tę zwłokę do maksimum, by porozumieć się z władcami ziemskimi wrogimi szogunowi oraz namówić do zmiany frontu tych, których lojalność wobec szoguna budziła wątpliwości. Oczywiście to ostatnie było najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne, bo ryzykowano życiem posłów i zdemaskowaniem działań. Na razie wszystko szło dobrze.
- Tak – przytaknął Gaara. Sprawiał wrażenie rozkojarzonego, jakby jego myśli zaprzątało coś innego. – Pamiętaj, żeby nie tracić czujności, a wszystkie terminy poselstw pozostają te same. Nie możemy pozwolić sobie na opóźnienia, wykorzystamy ich zwłokę.
- Nie dalej niż dziesięć minut temu mówiłeś mi to samo – odparł Kankuro. – Wszystko w porządku?
Gaara spojrzał za okno. Było wczesne popołudnie, zmierzchało.
- W porządku. To tylko przesilenie zimowe.
Kankuro skinął głową. Najgorszy okres w roku, wszyscy shinobi bywali bardziej zmęczeni. Coraz krótsze dni i zmienna pogoda powodowały, że kto mógł, przeznaczał więcej czasu na odpoczynek. Z niewyspanego wojownika pożytek jest niewielki, nie wspominając o jesiennym wzroście zachorowań. Wszyscy myśleli tylko o tym, żeby jakos przetrwać najbliższe tygodnie, potem organizm się przyzwyczaja.
- Powinieneś spróbować jakiejś mieszanki ziół. Ja, kiedy nie mogę spać…
Gaara uciszył go gestem dłoni.
- Dziękuję, to nie zadziała. Nie musisz się niepokoić, umysł mam jeszcze jasny.
Kankuro zamilkł. Wiedział, że nie ma sensu drążyć tematu. Nie okazywał tego, ale coraz bardziej się niepokoił, bo z roku na rok było gorzej.

***
W południe Hinata wyszła ze szklarni. Chciała wykorzystać pojawienie się promieni słonecznych. Dni były krótkie, słońce świeciło słabo, wyglądając nieśmiało zza chmur. Dzisiejszy dzień był inny. Było więcej światła, wiał lekki wiatr, pogoda prawie wiosenna. Taka okazja mogła się długo nie powtórzyć.
Przy krzewach chryzantem, które zasadziła niedawno, zastała Gaarę. Nie zaskoczyło jej to, uważała że każdy rozsądny człowiek powinien skorzystać z ładnego dnia.
Gaara usłyszał ją wcześniej, ale odwrócił się dopiero, gdy zbliżyła się na odległość metra. Hinata zatrzymała się i nisko skłoniła głowę.
- Witaj, Kazekage. Każdy potrzebuje trochę słońca, prawda? – odezwała się.
Początkowo miał zlekceważyć jej zachowanie, jak to zwykł czynić ostatnio. Wychodził z założenia, że przejdzie jej ochota na wygłupy. Ale tym razem jakoś bardziej dotknęło go, jak się do niego zwraca.
- Skończ z tytułami. Mam wrażenie, że próbujesz mnie obrazić.
Zauważył, że Hinata uśmiechnęła się lekko, chociaż pochyliła głowę, żeby to ukryć.
- To byłby pierwszy przypadek człowieka, który nie lubi, kiedy określa go ranga – odpowiedziała, ale widocznie poczuła się niepewnie, bo zaczęła się tłumaczyć: - Może to nie ma zastosowania, gdy ktoś jest geninem z aspiracjami na więcej, ale kage? Od kiedy to stanowisko jest dla ciebie niewygodne?
Tym razem pominęła zwroty grzecznościowe, co nie uszło uwagi Gaary.
- Wiesz, że nie o tym mówię.
Kunoichi odwróciła wzrok.
- Zapomniałam o swojej pozycji i zaczęłam wymagać, żebyś poświęcał mi czas – trudno było się domyślić, o co jej tak naprawdę chodzi, ale po chwili doprecyzowała: - Jest mi trochę przykro, że już mnie nie trenujesz. Nie chcę być specjalistką od mieszania ziółek, chcę być przydatna i wiem, że stać mnie na więcej, ale potrzebuję mistrza – dodała, patrząc na niego żarliwie. Szybko się zreflektowała i powiedziała ciszej: - Oczywiście, nie po to tu jestem, a szkolenie chuuninów jest poniżej godności Kazekage.
- Nie o to chodzi – odpowiedział szybko Gaara.
Hinata popatrzyła na niego uważnie.
- A o co?
- Mam teraz dużo innych spraw na głowie, bardziej naglących, ale nie uważam, że szkolenie ciebie jest stratą czasu. Dobrze sobie radzisz, to dla mnie duża satysfakcja.
Hinata nie sprawiała wrażenia przekonanej, ale chyba była mile połechtana komplementem.
- To tylko dwóch najemników, na dodatek średniej klasy – powiedziała cicho.
Gaara zdawał sobie sprawę, że jego słowa nie mogą brzmieć zbyt przekonująco. Dla nikogo nie było tajemnicą, że czasu ma aż nadto. Ponieważ nie mógł normalnie sypiać, starał się wypełnić czymś dobę, zająć umysł, tym bardziej, że wyczerpanie organizmu pozwalało mu zapaść w stan podobny do snu na godzinę lub dwie. Ostatnio jednak coraz trudniej było mu się skoncentrować na jednej rzeczy, więc nocami próbował medytować. Efekty były poniżej oczekiwań, ale treningi koncentracji uwagi pozwalały mu w jakimś stopniu oczyścić umysł, żeby w dzień podołać obowiązkom.
Chciał powiedzieć Hinacie, że za jakiś czas mogą wrócić do treningów, ale wiedział, że nie zrealizuje takiej obietnicy. Tym razem nie doskwiera mu jesienno-zimowe przesilenie, a w obecnym stanie psychicznym może stracić nad sobą kontrolę. Najgorsze było to, że nie miał komu powierzyć spraw wioski. Starając się znaleźć sposób, żeby zapobiec dojściu starszyzny do władzy każdego dnia ryzykował, że bez powodu kogoś zabije. To byłoby najłatwiejsze, pozwolić głosom w głowie przejąć kontrolę nad ciałem.

2 komentarze:

  1. Jeszcze tutaj nigdy nie komentowałam, chociaż szykowałam się do tego od dawna. Ogólnie podoba mi się nastrój całej historii (i mówię tu o wszystkich trzech częściach), jest trochę nostalgiczny, pełen wspomnień. Czuć w tym wszystkim jakiś taki trochę nieodgadniony ciężar przeszłości. Akcja toczy się spokojnie, ale nie nuży. Czyta się przyjemnie.
    Jak dotąd najbardziej przypadła mi do gustu "Wyższa konieczność". Jedyna wada to, że opowiadanie pozostawiło potworny niedosyt. Jestem piekielnie ciekawa, co też zaszło tak konkretnie pomiędzy Itahim, Sakurą i Sasuke. Chociaż z drugiej strony, lepszy niedosyt niż przesyt.
    Pozdrawiam i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oto i on! Rozdział, który sprawił, że zaczęłam zastanawiać się, czy nie zacząć pisać Ci komentarzy. Ostatecznie zdecydowałam się po Opowieściach.

    Pamiętam, jak bardzo uderzyły mnie te zdania: "Tym razem nie doskwiera mu jesienno-zimowe przesilenie, a w obecnym stanie psychicznym może stracić nad sobą kontrolę. Najgorsze było to, że nie miał komu powierzyć spraw wioski. Starając się znaleźć sposób, żeby zapobiec dojściu starszyzny do władzy każdego dnia ryzykował, że bez powodu kogoś zabije. To byłoby najłatwiejsze, pozwolić głosom w głowie przejąć kontrolę nad ciałem."

    To wtedy w mojej głowie pojawił się jakiś nowy poziom szacunku. Może prywatnie bardzo słabo się znamy, ale musisz wiedzieć, że z szacunkiem wobec kogokolwiek u mnie strasznie krucho. [Mam tutaj na myśli bardziej autorytet, choć szacunek też dobrze brzmi, tylko może być trochę mylące. Podstawowy szacunek do każdego mam ;)] Prędzej podążę za ideą niż za człowiekiem. A po tych zdaniach wiedziałam, że nie będę potrafiła nawet pomyśleć o prawdziwej krytyce wobec czegokolwiek, co w przyszłości napiszesz.

    Ciężko też wytłumaczyć, dlaczego akurat te zdania. Nie ma w nich nic aż takiego, żeby rozpływać się w zachwytach, ale na mnie zadziałały w sposób magnetyczny.

    Patrzę na zegarek i nie wierzę. Będę musiała wrócić tu dopiero jutro :(

    OdpowiedzUsuń