Naruto miał zwyczaj po obiedzie
wychodzić z biura na spacer. Jeśli miał jakiś problem, spacerował dłużej. To
pomagało mu się skupić. Otoczenie nadawało się idealnie, jeśli chciał przy
okazji zyskać chwilę relaksu. Siedzibę władz wioski otaczał wspaniały ogród.
Naruto miał całą tę przestrzeń niemal na własność. Tylko osoby z jego
najbliższego otoczenia traktowały go jak teren spacerowy. Zawsze więc było
cicho i spokojnie.
Tym razem jednak nie dane mu było samotnie cokolwiek przemyśleć. Kiedy tylko wyszedł zobaczył Hinatę. Nie mógł do niej nie podejść.
Chociaż z nią już dzisiaj rozmawiał, nie był usatysfakcjonowany z efektu.
- I jak kwiaty? – zagadnął.
Hinata nawet się nie obejrzała. Musiała wcześniej go zauważyć.
- Nie wiem. Nie przyszłam doglądać ogrodu.
Naruto stanął obok niej.
- A po co przyszłaś?
Wzruszyła delikatnie ramionami. Zawsze wydawała się niesamowicie krucha, ale jakoś teraz szczególnie silnie to do niego dotarło.
- Po to samo, co ty. Po przemyślenia.
Przez chwilę milczał.
- Hinata, posłuchaj…
Odwróciła się twarzą do niego.
- Tak?
Poczuł się lekko zbity z tropu, gdy spojrzała na niego tak bezpośrednio.
- Tak samo jak ty nie chcę, żeby ich śmierć poszła na darmo. Ale zastanów się, o co wszyscy walczyliśmy? O co oni walczyli? O pokój.
Hinata potrząsnęła głową.
- Otóż to. Walczyliśmy o pokój, nie o przyjaźń z Gaarą.
Zacisnął szczękę.
Rozumiał jej rozterki. Rozumiał, że oni wszyscy mieli wątpliwości.
Ale eksponując je, zachowywali się nieracjonalnie. Przecież powinni byli doskonale wiedzieć, że nie ma innego wyjścia. Chyba, że mieliby dążyć do irracjonalnej zemsty. Tyle, że zemsta do niczego nie prowadzi, a to, że mieli za kogo walczyć, nie zapewni im zwycięstwa.
Jako osoba odpowiedzialna za całą wioskę nie mógł sobie pozwolić na myślenie kategoriami odwetu. Nie mógł też, tak jak większość, sądzić, że determinacja i subiektywna „słuszność” sprawy zapewni im zwycięstwo. Suna ostatnimi czasu zyskała nad nimi niebagatelną przewagę.
Naruto nigdy nie powątpiewał w swoje możliwości, nie wątpił też w potencjał własnych ludzi. Wiedział, że Konoha ma szansę wygrać. Ale wiedział, jak wielkie ponieśli już straty, większe niż przeciwnicy. Suna była w lepszej sytuacji. Gaara niestety miał tego świadomość. Proponując rozejm, dawał wyraz dobrej woli, i również ryzykował, że decyzja spotka się z niezadowoleniem podwładnych.
Naruto potrzebował poparcia wśród swoich najważniejszych współpracowników, jednak większość z nich zdawała się nie rozumieć powagi sytuacji.
Nie pierwszy raz pomyślał, że jego marzenie o byciu hokage było dziecinnym wymysłem. Cały problem w tym, że ten wymysł stał się rzeczywistością.
- Wiesz, że gdyby Kiba żył, poparłby mnie całkowicie. Byłby pierwszym chętnym do wzięcia udziału w delegacji.
Hinacie nieznacznie zadrżały wargi. Spojrzała na niego.
- Wiem. Tylko widzisz, cały problem w tym, że on nie żyje – odparła, odwróciła się i odeszła.
Był tak głęboko zszokowany, że nawet nie próbował jej zatrzymać.
- Zaczynam się zastanawiać, czy ty w ogóle masz tu jakiś autorytet – usłyszał za plecami. Oczywiście stał tam Itachi.
Ciekawe, co on tu robił. Przechadzanie się zielonymi alejami i podziwianie kwiatów nie było w jego stylu. A gdyby przyszedł z nim porozmawiać, nie łaziłby po ogrodzie w godzinach obiadu.
- Nieciekawie– kontynuował Uchiha. – Niby otaczasz się najlepszymi ludźmi, a zachowują się jak dzieci, którym odebrano zabawki.
- To nie jest twoja sprawa – warknął Naruto.
Itachi nie wydawał się zrażony tym chłodnym przyjęciem.
- To prawda. Nie wątpię w twój profesjonalizm. Tylko chciałbym zwrócić twoją uwagę, że na tę dziewczynę i jej kuzyna też powinieneś mieć oko.
Naruto spojrzał na niego z irytacją.
- Co rozumiesz przez „mieć oko”?
Itachi wzruszył ramionami bez specjalnego zaangażowania.
- Upewnić się, że nic im nie strzeli do głowy. Tak na wszelki wypadek. Musimy mieć sto procent pewności, że wszystko pójdzie dobrze. Suna nie może mieć wątpliwości co do naszych intencji, bo zaczną się wahać. Zresztą, już teraz wiemy, że z Gaarą będą problemy. Powinniśmy stosować jak najrzetelniejsze środki prewencyjne, gdy ktoś budzi wątpliwości.
- Czyli co proponujesz? Pewnie zabijanie?
- To byłby najskuteczniejszy sposób, szczerze mówiąc – odpowiedział Itachi swobodnie.
Naruto rzucił mu ostre spojrzenie.
- Lepiej uważaj, nim powiesz parę słów za dużo.
- Spokojnie. Niczego takiego nie sugeruję. Konoha nie potrzebuje martwych żołnierzy, czy to w czasie wojny, czy pokoju – odpowiedział Itachi filozoficznie.
Jego sposób bycia był nie do zniesienia na dłuższą metę.
- Mówię poważnie – zakomunikował Naruto, mając dość tych pokątnych aluzji. – Spróbuj podjąć jakiekolwiek działania bez konsultacji ze mną, a będziesz skończony. Do niej – spojrzał w kierunku, w którym odeszła Hinata – nawet się nie zbliżaj.
Itachi zmarszczył brwi.
- Dziewczyna jest niegroźna. Ewentualnie martwiłbym się Nejim. Jest osobą, która zna swoje miejsce, więc można z dużą pewnością twierdzić, że jego lojalność nie podlega wątpliwości. Jednak…
Naruto prychnął. Widać Uchiha świetnie się bawił.
- Skończ. Nie po to tu jesteś, żeby tyle myśleć.
Itachi spojrzał na niego.
- Uważasz mnie za psychola, co?
- Nie, skąd. Nawet całkowicie normalny człowiek może wymordować całą rodzinę.
- Zdziwiłbyś się – odpowiedział Itachi. - W każdym razie na to właśnie liczysz, prawda? Że w razie potrzeby nie zawaham się dokończyć tego, co zacząłem.
Naruto popatrzył na niego ze zniecierpliwieniem.
- Liczę na to, że rzetelnie wypełnisz swoją misję. I lepiej, żebyś nie popełnił żadnego błędu, bo gwarantuję, że wiele by cię to kosztowało.
- Spokojnie, przypilnuję Sasuke. W końcu, od czego się ma starszych braci.
Sakura nie przychodziła tu od dawna. Sądziła, że spędzanie czasu w ogrodzie jest jakieś niestosowne.
Ale tego popołudnia wyszła na spacer. Nie mogła już znieść bezczynnego siedzenia w szpitalu.
Kolejny raz od wczorajszego wieczora analizowała wszystkie rewelacje, którymi Naruto wreszcie był łaskaw się podzielić.
Ciekawe, jak niewiele trzeba, żeby ludzie zupełnie bezcelowo zaczęli się nawzajem zabijać.
Jak niewiele trzeba, by zwyczajna osoba zdecydowała się zabić.
Czy ktoś raz do tego zdolny, następnym razem się zawaha?
***
- Jak sądzisz, zgodziłbyś się… zrealizować plan Danzou, gdybyś nie zabił wcześniej Shisui’ego?
Uważnie przyglądała się twarzy Itachi’ego, kiedy zadała mu to pytanie. Spodziewała się jakiejś reakcji, ale nawet nie drgnął.
- Dlaczego o to pytasz?
Siedzieli na ganku przed domem. Słońce nieznośnie prażyło, musiała mrużyć oczy. Itachi nie miał tego problemu. Zawsze kiedy wychodził na zewnątrz patrzył bezpośrednio w tym kierunku, gdzie było słońce. Było dla niej tajemnicą, jak potrafił to rozpoznać, bo przecież jego źrenice były już całkowicie niewrażliwe na światło. Nie widział zupełnie nic.
Nie był chyba rozzłoszczony, że zapytała go o Shisui’ego. Ale sądziła też, że pewnie i tak nic z niego nie wyciągnie. Na ten temat nigdy nie chciał rozmawiać.
Nie wiedziała właściwie, dlaczego akurat tak sformułowała to pytanie. Chyba cały czas liczyła, że jeszcze zdąży się zorientować, jak to właściwie z nim jest. Wciąż do niej nie docierało, że ten chłopak, który mieszka z nimi od miesięcy i z którym autentycznie potrafiła się dogadać, jest tym samym człowiekiem, który zabił własnych rodziców, a potem służył w Akatsuki.
Czy utrata wzroku trwale go zmieniła? Najpierw zresztą trzeba by odpowiedzieć na inne pytanie – czy w ogóle go zmieniła?
Może to, że potrafi rozmawiać z nią godzinami– także o moralności – wcale nie przeczy zdolności do bezwzględnego zabijania?
On twierdził, że wcale się to ze sobą nie kłóci. Wszystko zależy od okoliczności i „celu”. Tak zwana wyższa konieczność.
Może dlatego nie zrobiło na nim wrażenia, kiedy nazwała go mordercą. Nie ma co walczyć z faktami, był nim. Od dzieciństwa przygotowywano go do zabijania.
Ją też. Wcale się od niego tak bardzo nie różniła. Po prostu nigdy nie została postawiona wobec podobnych wyborów.
Coraz częściej się zastanawiała, co by zrobiła, gdyby jednak znalazła się w podobnej sytuacji.
Czy wszystko jest względne?
- Pytam, bo zastanawiam się, czy zabijanie może stać się przyzwyczajeniem – odpowiedziała powoli.
Itachi się nie poruszył. Cały problem rozmów z nim polegał na tym, że zwykle się nie ruszał. Siedział i „wpatrywał” się w jeden w punkt, a ona nie miała żadnego punktu zaczepienia, żeby poznać, czy temat rozmowy wywołuje w nim jakiekolwiek emocje. Ani czy mówi prawdę.
- Więc źle zadałaś pytanie. Shisui nie był pierwszy – stwierdził spokojnie, jakby mówił o pogodzie. Nie wiedziała, jak miałaby na to zareagować, więc milczała. – Zabijanie nie jest czymś takim jak mycie zębów. Nie można się do tego przyzwyczaić na takiej zasadzie, że staje się rutyną. Ale, tak… Po pewnym czasie przestaje być trudne. Za pierwszym razem zawsze ma się opory, potem już jest dużo łatwiej.
Sakura przygryzła wargi.
Itachi, mimo braku wzroku, często potrafił wyczuć jej nastrój. Teraz też wiedział, o czym myśli. Były momenty, gdy ją to przerażało.
- Zawsze możesz o tym myśleć jako o konieczności wojny - stwierdził.
Była zadowolona, że nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy. Pod pewnym względem, rozmawianie z nim było łatwiejsze niż z kimkolwiek innym.
- Wojna czy nie, to nic nie zmienia. Nigdy nie myślałam, że pozbawienie kogoś życia może być… tak proste. Wystarczy jeden cios i… dla kogoś to jest koniec wszystkiego.
Itachi obrócił twarz w jej kierunku, choć oczywiście było to dla niego bez różnicy. Wolałaby, aby nie patrzył w jej stronę. Powinna się już przyzwyczaić, ale nadal przerażała ją pustka tych źrenic. Był to oczywiście zwykły przesąd, jednak matka zawsze mówiła, że oczy są zwierciadłem duszy. Nie wierzyła w takie rzeczy, ale myślała o tym zawsze, ilekroć Itachi na nią „spojrzał”.
- Chociaż masz dwadzieścia lat, nadal jesteś dzieckiem – stwierdził. I chyba nie była to krytyka.
Uśmiechnęła się z goryczą.
- U nas nawet dzieci muszą potrafić zabijać, czyż nie?
On wiedział o tym najlepiej.
- Jeśli nigdy nie zrobisz tego z prywatnych pobudek, twoja dusza pozostanie czysta – odpowiedział.
Żachnęła się.
- Skąd wiesz? – zapytała ze złością. - Skąd wiesz, że – postanowiła zaryzykować – zabicie przyjaciela dla uzyskania jakiejś tam super mocy jest gorsze niż wymordowanie całej rodziny, bo racja stanu tego wymaga?
Przymknął powieki, jakby go uderzyła.
- Kto o tym decyduje?!
Itachi opanował się i pokręcił powoli głową.
- To my o tym decydujemy – stwierdził.
- Nieprawda! – wrzasnęła ze złością. – Dobro i zło nie są względne!
Itachi zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział.
- Dla nas są.
Najgorszy był spokój, z jakim to komunikował.
- Właśnie dlatego nienawidzę tego życia.
- Więc stąd odejdź.
Oniemiała.
Mówiła, co czuje, a on tylko potraktował to jako argument, żeby forsować, jego zdaniem złote, rady.
- Jak myślisz, można kiedykolwiek zapomnieć, co się złego zrobiło?
Bez zaskoczenia przyjął zmianę tematu.
- Zależy, jak bardzo jest to złe.
- Bardzo. Jeśli ktoś zrobi jedną z najgorszych rzeczy, jakie jest w stanie sobie wyobrazić.
- Po co mnie o to pytasz? Nie jesteś zdolna robić takich rzeczy.
Ciekawe, dlaczego sądził, że ma na myśli siebie.
- A ty? Mógłbyś odsunąć przeszłość na bok, gdybyś dostał szansę na nowe życie?
- Nie lubię wdawać się w aż tak abstrakcyjne spekulacje.
Jednak z niego nie dało się nic wyciągnąć, jeśli nie mówiło się wprost, o co chodzi.
- To porozmawiajmy o konkretach. Co byś teraz zrobił, gdybyś odzyskał wzrok?
Itachi pokręcił z niedowierzaniem głową. Jego pierwsza znaczniejsza reakcja od początku tej rozmowy.
- To głupie pytanie.
- Co byś zrobił? – zapytała z naciskiem.
Wydawało jej się, że bardzo wiele od tego zależy.
- Nie zastanawiałem się nad tym.
- Więc teraz się zastanów. Nie masz wcale tak wielu opcji. Wrócić do służby dla Konohy, wplątać się w jakąś tajemną organizację, albo… Hm, zostać cywilem i pracować na roli. Chociaż wybacz, jest jeszcze jedna opcja. Partyzantka.
Itachi uśmiechnął się, chociaż tylko pozornie żartowała, i dobrze o tym wiedział.
- Nie brałbym pod uwagę aż tylu możliwości.
- No dobrze, ale gdybyś mógł, którą byś wybrał?
- Wróciłbym do Konohy.
Przygryzła nerwowo wargi, choć dokładnie tej odpowiedzi się spodziewała.
- I zabijałbyś dla Konohy.
- Nic innego nie potrafię. Niewiele więcej nas tutaj nauczyli.
Ciekawe, że powiedział właśnie to, o czym od dawna myślała.
- Paradoksalnie, masz więc szczęście, że jesteś niewidomy.
- Wolałbym być użyteczny.
Przymknęła oczy.
Wiedziała to. Wygodnie było żyć w świecie shinobi, kiedy naokoło toczy się wojna, i nie musieć brać w tym udziału. Nie musieć zabijać.
Jednak, wygodnie tylko z pewnego punktu widzenia. Nawet ona by tego dla siebie nie chciała, gdy wokół ginęli ludzie. Bliscy jej ludzie. Wszyscy byli zmuszeni do dokonywania wyborów, ale też wszyscy chcieli móc ich dokonywać.
Z każdym dniem widziała, jak przez brak możliwości wyboru gorycz zżera go od środka.
Urodzenie się jako shinobi było przekleństwem, ale nie tylko dlatego, że mieli obowiązki. Także dlatego, że nie da się żyć bezczynnie. A poczucie obowiązku nakazywało im walczyć.
I chyba to konieczność walki zmuszała ich do działania, jeśli nie dla wioski, to przeciw niej. Dlatego Itachi przyłączył się do Akatsuki, a Sasuke odszedł do Orochimaru.
W ten sposób wydawało im się, że mają jakiś wybór, choć nigdy nie byli wolni.
- Jest szansa, żebyś odzyskał wzrok. Niewielka, ale istnieje – odezwała się.
- To znaczy? – w głosie Itachi’ego wyczuła napięcie.
- Chcesz z niej skorzystać?
- Po to były te podchody? – zapytał wymijająco. Po chwili dodał: - Szanse są po to, by je wykorzystywać.
Od początku było dla niej oczywiste, że podejmie taką decyzję. Co więcej, wiedziała, że najlepiej będzie jeśli wyjedzie. Jednak poczuła ukłucie żalu.
Pragnienie, by się nie zmienił, tylko dlatego, że teraz stał jej się tak bliski, było bardzo egoistyczne. W ogóle nie powinna myśleć w ten sposób.
- Kontaktowałam się ostatnio z medykami w wiosce deszczu.
- Deszczu?
- Tak, w wiosce deszczu. Wbrew pozorom, mają świetnych lekarzy – odparła ze zniecierpliwieniem. Nie życzyła sobie, żeby jej przerywał. - Od dawna praktykują tam różne operacje… przeszczepiania oczu. Z bardzo dobrymi wynikami. Nie popełniają błędów.
Widziała po wyrazie twarzy Itachi’ego, że chciał cos powiedzieć, ale mówiła szybko, nie pozwalając sobie przerwać.
- Oczywiście, nie operowali nikogo z takimi uszkodzeniami. Nie ma pewności czy przeszczep pomoże, bo… nie wiemy, jakie ta technika powoduje zniszczenia i czy nie uszkadza mózgu. Ale moim zdaniem, uszkodzenia obejmują tylko nerwy wzroku i z nowymi oczami masz szansę widzieć.
Wpatrywała się w niego w napięciu.
- Z nowymi – powtórzył po chwili milczenia.
- Tak – potwierdziła. – To oznacza koniec z twoimi sztuczkami – wiedziała, że to brzmi okrutnie, ale nie potrafiła się pohamować. Sam sobie to zrobił. A gdyby Sasuke go uśmiercił, zgodnie z jego planem, ostatecznie skończyłby tak samo. – Ale będziesz widział. A jeśli nie, to… Zawsze warto spróbować, to nie jest bardzo ryzykowna operacja.
Itachi się zastanowił.
- W porządku, to co mam teraz robić?
- Nic takiego. Skontaktuję się z nimi. Muszę wykonać jeszcze parę badań, za kilka dni pewnie przyjadą. Na tym się kończy moja rola.
- Przecież masz teraz coś innego do zrobienia.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo w pierwszym momencie nie wiedziała, o czym mówi.
- Ach, to… Nie, nie wyjeżdżam, rozmawiałam już z Ino. Była rozczarowana, że dostałam ważniejszą rolę do spełnienia, więc teraz jest szczęśliwa. Uznała, że wyciągnęłam rękę na zgodę, więc… Dla mnie to też wyjdzie na plus. Odczepi się na jakiś czas.
Itachi zmarszczył brwi.
- Mówisz tak, jak gdyby ci źle życzyła.
Sakura przygryzła wargi.
- Bo życzy. Tylko patrzy, żeby mnie wygryźć.
- Nie tylko ona uważa, że powinnaś wyjechać na te praktyki.
- Ale nie chodzi jej na pewno o moje możliwości zawodowego rozwoju.
- Skąd wiesz, że nie?
- Bo nikomu o to nie chodzi.
Itachi uśmiechnął się lekko.
- To twoja wina, skoro uważają, że trzeba cię bronić przed tobą samą.
Popatrzyła na niego, zirytowana.
- Po co te aluzje?
- A dlaczego tak właściwie udajesz, że nie widzisz najoczywistszych rzeczy? Doskonale wiesz, że wszyscy twoi przyjaciele uważają, że powinnaś trzymać się z dala od Sasuke. Gdybyś była mądrzejsza, nie musieliby namawiać cię do opuszczenia Konohy.
Sakura prychnęła.
- Na szczęście, nie mają dużych możliwości działania. I ty też nie. – Po chwili namysłu dodała: - Poza tym, powinieneś okazać mu trochę więcej wdzięczności zamiast krytykować. Nie tylko cię nie zabił, ale sprowadził cię do wioski. Zasługuje na trochę więcej niż utajona nienawiść.
- Mylisz się. Nie czuję do niego nienawiści. To nie moja domena. Ale nie jestem też wdzięczny, że mnie nie zabił.
- To świadczy tylko o twojej głupocie.
- Być może. Ale rozmawialiśmy o Ino. Powinnaś z nią pogadać, i teraz jest odpowiedni moment. Zanim wyjedzie.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Wcale nie. Jest teraz wystarczająco zaabsorbowana zabawą w dyplomatkę. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie.
***
Oczywiście, Itachi miał wtedy rację.
Miał rację w wielu sprawach. Ale tej już nigdy nie będzie szansy naprawić.
Powinna była wtedy porozmawiać z Ino. Właściwie, nie powinna pozwolić jej wtedy jechać. To rozwiązałoby naraz wiele problemów.
Ale wtedy sądziła, że powinna zostać w wiosce.
Tym razem jednak nie dane mu było samotnie cokolwiek przemyśleć. Kiedy tylko wyszedł zobaczył Hinatę. Nie mógł do niej nie podejść.
Chociaż z nią już dzisiaj rozmawiał, nie był usatysfakcjonowany z efektu.
- I jak kwiaty? – zagadnął.
Hinata nawet się nie obejrzała. Musiała wcześniej go zauważyć.
- Nie wiem. Nie przyszłam doglądać ogrodu.
Naruto stanął obok niej.
- A po co przyszłaś?
Wzruszyła delikatnie ramionami. Zawsze wydawała się niesamowicie krucha, ale jakoś teraz szczególnie silnie to do niego dotarło.
- Po to samo, co ty. Po przemyślenia.
Przez chwilę milczał.
- Hinata, posłuchaj…
Odwróciła się twarzą do niego.
- Tak?
Poczuł się lekko zbity z tropu, gdy spojrzała na niego tak bezpośrednio.
- Tak samo jak ty nie chcę, żeby ich śmierć poszła na darmo. Ale zastanów się, o co wszyscy walczyliśmy? O co oni walczyli? O pokój.
Hinata potrząsnęła głową.
- Otóż to. Walczyliśmy o pokój, nie o przyjaźń z Gaarą.
Zacisnął szczękę.
Rozumiał jej rozterki. Rozumiał, że oni wszyscy mieli wątpliwości.
Ale eksponując je, zachowywali się nieracjonalnie. Przecież powinni byli doskonale wiedzieć, że nie ma innego wyjścia. Chyba, że mieliby dążyć do irracjonalnej zemsty. Tyle, że zemsta do niczego nie prowadzi, a to, że mieli za kogo walczyć, nie zapewni im zwycięstwa.
Jako osoba odpowiedzialna za całą wioskę nie mógł sobie pozwolić na myślenie kategoriami odwetu. Nie mógł też, tak jak większość, sądzić, że determinacja i subiektywna „słuszność” sprawy zapewni im zwycięstwo. Suna ostatnimi czasu zyskała nad nimi niebagatelną przewagę.
Naruto nigdy nie powątpiewał w swoje możliwości, nie wątpił też w potencjał własnych ludzi. Wiedział, że Konoha ma szansę wygrać. Ale wiedział, jak wielkie ponieśli już straty, większe niż przeciwnicy. Suna była w lepszej sytuacji. Gaara niestety miał tego świadomość. Proponując rozejm, dawał wyraz dobrej woli, i również ryzykował, że decyzja spotka się z niezadowoleniem podwładnych.
Naruto potrzebował poparcia wśród swoich najważniejszych współpracowników, jednak większość z nich zdawała się nie rozumieć powagi sytuacji.
Nie pierwszy raz pomyślał, że jego marzenie o byciu hokage było dziecinnym wymysłem. Cały problem w tym, że ten wymysł stał się rzeczywistością.
- Wiesz, że gdyby Kiba żył, poparłby mnie całkowicie. Byłby pierwszym chętnym do wzięcia udziału w delegacji.
Hinacie nieznacznie zadrżały wargi. Spojrzała na niego.
- Wiem. Tylko widzisz, cały problem w tym, że on nie żyje – odparła, odwróciła się i odeszła.
Był tak głęboko zszokowany, że nawet nie próbował jej zatrzymać.
- Zaczynam się zastanawiać, czy ty w ogóle masz tu jakiś autorytet – usłyszał za plecami. Oczywiście stał tam Itachi.
Ciekawe, co on tu robił. Przechadzanie się zielonymi alejami i podziwianie kwiatów nie było w jego stylu. A gdyby przyszedł z nim porozmawiać, nie łaziłby po ogrodzie w godzinach obiadu.
- Nieciekawie– kontynuował Uchiha. – Niby otaczasz się najlepszymi ludźmi, a zachowują się jak dzieci, którym odebrano zabawki.
- To nie jest twoja sprawa – warknął Naruto.
Itachi nie wydawał się zrażony tym chłodnym przyjęciem.
- To prawda. Nie wątpię w twój profesjonalizm. Tylko chciałbym zwrócić twoją uwagę, że na tę dziewczynę i jej kuzyna też powinieneś mieć oko.
Naruto spojrzał na niego z irytacją.
- Co rozumiesz przez „mieć oko”?
Itachi wzruszył ramionami bez specjalnego zaangażowania.
- Upewnić się, że nic im nie strzeli do głowy. Tak na wszelki wypadek. Musimy mieć sto procent pewności, że wszystko pójdzie dobrze. Suna nie może mieć wątpliwości co do naszych intencji, bo zaczną się wahać. Zresztą, już teraz wiemy, że z Gaarą będą problemy. Powinniśmy stosować jak najrzetelniejsze środki prewencyjne, gdy ktoś budzi wątpliwości.
- Czyli co proponujesz? Pewnie zabijanie?
- To byłby najskuteczniejszy sposób, szczerze mówiąc – odpowiedział Itachi swobodnie.
Naruto rzucił mu ostre spojrzenie.
- Lepiej uważaj, nim powiesz parę słów za dużo.
- Spokojnie. Niczego takiego nie sugeruję. Konoha nie potrzebuje martwych żołnierzy, czy to w czasie wojny, czy pokoju – odpowiedział Itachi filozoficznie.
Jego sposób bycia był nie do zniesienia na dłuższą metę.
- Mówię poważnie – zakomunikował Naruto, mając dość tych pokątnych aluzji. – Spróbuj podjąć jakiekolwiek działania bez konsultacji ze mną, a będziesz skończony. Do niej – spojrzał w kierunku, w którym odeszła Hinata – nawet się nie zbliżaj.
Itachi zmarszczył brwi.
- Dziewczyna jest niegroźna. Ewentualnie martwiłbym się Nejim. Jest osobą, która zna swoje miejsce, więc można z dużą pewnością twierdzić, że jego lojalność nie podlega wątpliwości. Jednak…
Naruto prychnął. Widać Uchiha świetnie się bawił.
- Skończ. Nie po to tu jesteś, żeby tyle myśleć.
Itachi spojrzał na niego.
- Uważasz mnie za psychola, co?
- Nie, skąd. Nawet całkowicie normalny człowiek może wymordować całą rodzinę.
- Zdziwiłbyś się – odpowiedział Itachi. - W każdym razie na to właśnie liczysz, prawda? Że w razie potrzeby nie zawaham się dokończyć tego, co zacząłem.
Naruto popatrzył na niego ze zniecierpliwieniem.
- Liczę na to, że rzetelnie wypełnisz swoją misję. I lepiej, żebyś nie popełnił żadnego błędu, bo gwarantuję, że wiele by cię to kosztowało.
- Spokojnie, przypilnuję Sasuke. W końcu, od czego się ma starszych braci.
Sakura nie przychodziła tu od dawna. Sądziła, że spędzanie czasu w ogrodzie jest jakieś niestosowne.
Ale tego popołudnia wyszła na spacer. Nie mogła już znieść bezczynnego siedzenia w szpitalu.
Kolejny raz od wczorajszego wieczora analizowała wszystkie rewelacje, którymi Naruto wreszcie był łaskaw się podzielić.
Ciekawe, jak niewiele trzeba, żeby ludzie zupełnie bezcelowo zaczęli się nawzajem zabijać.
Jak niewiele trzeba, by zwyczajna osoba zdecydowała się zabić.
Czy ktoś raz do tego zdolny, następnym razem się zawaha?
***
- Jak sądzisz, zgodziłbyś się… zrealizować plan Danzou, gdybyś nie zabił wcześniej Shisui’ego?
Uważnie przyglądała się twarzy Itachi’ego, kiedy zadała mu to pytanie. Spodziewała się jakiejś reakcji, ale nawet nie drgnął.
- Dlaczego o to pytasz?
Siedzieli na ganku przed domem. Słońce nieznośnie prażyło, musiała mrużyć oczy. Itachi nie miał tego problemu. Zawsze kiedy wychodził na zewnątrz patrzył bezpośrednio w tym kierunku, gdzie było słońce. Było dla niej tajemnicą, jak potrafił to rozpoznać, bo przecież jego źrenice były już całkowicie niewrażliwe na światło. Nie widział zupełnie nic.
Nie był chyba rozzłoszczony, że zapytała go o Shisui’ego. Ale sądziła też, że pewnie i tak nic z niego nie wyciągnie. Na ten temat nigdy nie chciał rozmawiać.
Nie wiedziała właściwie, dlaczego akurat tak sformułowała to pytanie. Chyba cały czas liczyła, że jeszcze zdąży się zorientować, jak to właściwie z nim jest. Wciąż do niej nie docierało, że ten chłopak, który mieszka z nimi od miesięcy i z którym autentycznie potrafiła się dogadać, jest tym samym człowiekiem, który zabił własnych rodziców, a potem służył w Akatsuki.
Czy utrata wzroku trwale go zmieniła? Najpierw zresztą trzeba by odpowiedzieć na inne pytanie – czy w ogóle go zmieniła?
Może to, że potrafi rozmawiać z nią godzinami– także o moralności – wcale nie przeczy zdolności do bezwzględnego zabijania?
On twierdził, że wcale się to ze sobą nie kłóci. Wszystko zależy od okoliczności i „celu”. Tak zwana wyższa konieczność.
Może dlatego nie zrobiło na nim wrażenia, kiedy nazwała go mordercą. Nie ma co walczyć z faktami, był nim. Od dzieciństwa przygotowywano go do zabijania.
Ją też. Wcale się od niego tak bardzo nie różniła. Po prostu nigdy nie została postawiona wobec podobnych wyborów.
Coraz częściej się zastanawiała, co by zrobiła, gdyby jednak znalazła się w podobnej sytuacji.
Czy wszystko jest względne?
- Pytam, bo zastanawiam się, czy zabijanie może stać się przyzwyczajeniem – odpowiedziała powoli.
Itachi się nie poruszył. Cały problem rozmów z nim polegał na tym, że zwykle się nie ruszał. Siedział i „wpatrywał” się w jeden w punkt, a ona nie miała żadnego punktu zaczepienia, żeby poznać, czy temat rozmowy wywołuje w nim jakiekolwiek emocje. Ani czy mówi prawdę.
- Więc źle zadałaś pytanie. Shisui nie był pierwszy – stwierdził spokojnie, jakby mówił o pogodzie. Nie wiedziała, jak miałaby na to zareagować, więc milczała. – Zabijanie nie jest czymś takim jak mycie zębów. Nie można się do tego przyzwyczaić na takiej zasadzie, że staje się rutyną. Ale, tak… Po pewnym czasie przestaje być trudne. Za pierwszym razem zawsze ma się opory, potem już jest dużo łatwiej.
Sakura przygryzła wargi.
Itachi, mimo braku wzroku, często potrafił wyczuć jej nastrój. Teraz też wiedział, o czym myśli. Były momenty, gdy ją to przerażało.
- Zawsze możesz o tym myśleć jako o konieczności wojny - stwierdził.
Była zadowolona, że nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy. Pod pewnym względem, rozmawianie z nim było łatwiejsze niż z kimkolwiek innym.
- Wojna czy nie, to nic nie zmienia. Nigdy nie myślałam, że pozbawienie kogoś życia może być… tak proste. Wystarczy jeden cios i… dla kogoś to jest koniec wszystkiego.
Itachi obrócił twarz w jej kierunku, choć oczywiście było to dla niego bez różnicy. Wolałaby, aby nie patrzył w jej stronę. Powinna się już przyzwyczaić, ale nadal przerażała ją pustka tych źrenic. Był to oczywiście zwykły przesąd, jednak matka zawsze mówiła, że oczy są zwierciadłem duszy. Nie wierzyła w takie rzeczy, ale myślała o tym zawsze, ilekroć Itachi na nią „spojrzał”.
- Chociaż masz dwadzieścia lat, nadal jesteś dzieckiem – stwierdził. I chyba nie była to krytyka.
Uśmiechnęła się z goryczą.
- U nas nawet dzieci muszą potrafić zabijać, czyż nie?
On wiedział o tym najlepiej.
- Jeśli nigdy nie zrobisz tego z prywatnych pobudek, twoja dusza pozostanie czysta – odpowiedział.
Żachnęła się.
- Skąd wiesz? – zapytała ze złością. - Skąd wiesz, że – postanowiła zaryzykować – zabicie przyjaciela dla uzyskania jakiejś tam super mocy jest gorsze niż wymordowanie całej rodziny, bo racja stanu tego wymaga?
Przymknął powieki, jakby go uderzyła.
- Kto o tym decyduje?!
Itachi opanował się i pokręcił powoli głową.
- To my o tym decydujemy – stwierdził.
- Nieprawda! – wrzasnęła ze złością. – Dobro i zło nie są względne!
Itachi zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział.
- Dla nas są.
Najgorszy był spokój, z jakim to komunikował.
- Właśnie dlatego nienawidzę tego życia.
- Więc stąd odejdź.
Oniemiała.
Mówiła, co czuje, a on tylko potraktował to jako argument, żeby forsować, jego zdaniem złote, rady.
- Jak myślisz, można kiedykolwiek zapomnieć, co się złego zrobiło?
Bez zaskoczenia przyjął zmianę tematu.
- Zależy, jak bardzo jest to złe.
- Bardzo. Jeśli ktoś zrobi jedną z najgorszych rzeczy, jakie jest w stanie sobie wyobrazić.
- Po co mnie o to pytasz? Nie jesteś zdolna robić takich rzeczy.
Ciekawe, dlaczego sądził, że ma na myśli siebie.
- A ty? Mógłbyś odsunąć przeszłość na bok, gdybyś dostał szansę na nowe życie?
- Nie lubię wdawać się w aż tak abstrakcyjne spekulacje.
Jednak z niego nie dało się nic wyciągnąć, jeśli nie mówiło się wprost, o co chodzi.
- To porozmawiajmy o konkretach. Co byś teraz zrobił, gdybyś odzyskał wzrok?
Itachi pokręcił z niedowierzaniem głową. Jego pierwsza znaczniejsza reakcja od początku tej rozmowy.
- To głupie pytanie.
- Co byś zrobił? – zapytała z naciskiem.
Wydawało jej się, że bardzo wiele od tego zależy.
- Nie zastanawiałem się nad tym.
- Więc teraz się zastanów. Nie masz wcale tak wielu opcji. Wrócić do służby dla Konohy, wplątać się w jakąś tajemną organizację, albo… Hm, zostać cywilem i pracować na roli. Chociaż wybacz, jest jeszcze jedna opcja. Partyzantka.
Itachi uśmiechnął się, chociaż tylko pozornie żartowała, i dobrze o tym wiedział.
- Nie brałbym pod uwagę aż tylu możliwości.
- No dobrze, ale gdybyś mógł, którą byś wybrał?
- Wróciłbym do Konohy.
Przygryzła nerwowo wargi, choć dokładnie tej odpowiedzi się spodziewała.
- I zabijałbyś dla Konohy.
- Nic innego nie potrafię. Niewiele więcej nas tutaj nauczyli.
Ciekawe, że powiedział właśnie to, o czym od dawna myślała.
- Paradoksalnie, masz więc szczęście, że jesteś niewidomy.
- Wolałbym być użyteczny.
Przymknęła oczy.
Wiedziała to. Wygodnie było żyć w świecie shinobi, kiedy naokoło toczy się wojna, i nie musieć brać w tym udziału. Nie musieć zabijać.
Jednak, wygodnie tylko z pewnego punktu widzenia. Nawet ona by tego dla siebie nie chciała, gdy wokół ginęli ludzie. Bliscy jej ludzie. Wszyscy byli zmuszeni do dokonywania wyborów, ale też wszyscy chcieli móc ich dokonywać.
Z każdym dniem widziała, jak przez brak możliwości wyboru gorycz zżera go od środka.
Urodzenie się jako shinobi było przekleństwem, ale nie tylko dlatego, że mieli obowiązki. Także dlatego, że nie da się żyć bezczynnie. A poczucie obowiązku nakazywało im walczyć.
I chyba to konieczność walki zmuszała ich do działania, jeśli nie dla wioski, to przeciw niej. Dlatego Itachi przyłączył się do Akatsuki, a Sasuke odszedł do Orochimaru.
W ten sposób wydawało im się, że mają jakiś wybór, choć nigdy nie byli wolni.
- Jest szansa, żebyś odzyskał wzrok. Niewielka, ale istnieje – odezwała się.
- To znaczy? – w głosie Itachi’ego wyczuła napięcie.
- Chcesz z niej skorzystać?
- Po to były te podchody? – zapytał wymijająco. Po chwili dodał: - Szanse są po to, by je wykorzystywać.
Od początku było dla niej oczywiste, że podejmie taką decyzję. Co więcej, wiedziała, że najlepiej będzie jeśli wyjedzie. Jednak poczuła ukłucie żalu.
Pragnienie, by się nie zmienił, tylko dlatego, że teraz stał jej się tak bliski, było bardzo egoistyczne. W ogóle nie powinna myśleć w ten sposób.
- Kontaktowałam się ostatnio z medykami w wiosce deszczu.
- Deszczu?
- Tak, w wiosce deszczu. Wbrew pozorom, mają świetnych lekarzy – odparła ze zniecierpliwieniem. Nie życzyła sobie, żeby jej przerywał. - Od dawna praktykują tam różne operacje… przeszczepiania oczu. Z bardzo dobrymi wynikami. Nie popełniają błędów.
Widziała po wyrazie twarzy Itachi’ego, że chciał cos powiedzieć, ale mówiła szybko, nie pozwalając sobie przerwać.
- Oczywiście, nie operowali nikogo z takimi uszkodzeniami. Nie ma pewności czy przeszczep pomoże, bo… nie wiemy, jakie ta technika powoduje zniszczenia i czy nie uszkadza mózgu. Ale moim zdaniem, uszkodzenia obejmują tylko nerwy wzroku i z nowymi oczami masz szansę widzieć.
Wpatrywała się w niego w napięciu.
- Z nowymi – powtórzył po chwili milczenia.
- Tak – potwierdziła. – To oznacza koniec z twoimi sztuczkami – wiedziała, że to brzmi okrutnie, ale nie potrafiła się pohamować. Sam sobie to zrobił. A gdyby Sasuke go uśmiercił, zgodnie z jego planem, ostatecznie skończyłby tak samo. – Ale będziesz widział. A jeśli nie, to… Zawsze warto spróbować, to nie jest bardzo ryzykowna operacja.
Itachi się zastanowił.
- W porządku, to co mam teraz robić?
- Nic takiego. Skontaktuję się z nimi. Muszę wykonać jeszcze parę badań, za kilka dni pewnie przyjadą. Na tym się kończy moja rola.
- Przecież masz teraz coś innego do zrobienia.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo w pierwszym momencie nie wiedziała, o czym mówi.
- Ach, to… Nie, nie wyjeżdżam, rozmawiałam już z Ino. Była rozczarowana, że dostałam ważniejszą rolę do spełnienia, więc teraz jest szczęśliwa. Uznała, że wyciągnęłam rękę na zgodę, więc… Dla mnie to też wyjdzie na plus. Odczepi się na jakiś czas.
Itachi zmarszczył brwi.
- Mówisz tak, jak gdyby ci źle życzyła.
Sakura przygryzła wargi.
- Bo życzy. Tylko patrzy, żeby mnie wygryźć.
- Nie tylko ona uważa, że powinnaś wyjechać na te praktyki.
- Ale nie chodzi jej na pewno o moje możliwości zawodowego rozwoju.
- Skąd wiesz, że nie?
- Bo nikomu o to nie chodzi.
Itachi uśmiechnął się lekko.
- To twoja wina, skoro uważają, że trzeba cię bronić przed tobą samą.
Popatrzyła na niego, zirytowana.
- Po co te aluzje?
- A dlaczego tak właściwie udajesz, że nie widzisz najoczywistszych rzeczy? Doskonale wiesz, że wszyscy twoi przyjaciele uważają, że powinnaś trzymać się z dala od Sasuke. Gdybyś była mądrzejsza, nie musieliby namawiać cię do opuszczenia Konohy.
Sakura prychnęła.
- Na szczęście, nie mają dużych możliwości działania. I ty też nie. – Po chwili namysłu dodała: - Poza tym, powinieneś okazać mu trochę więcej wdzięczności zamiast krytykować. Nie tylko cię nie zabił, ale sprowadził cię do wioski. Zasługuje na trochę więcej niż utajona nienawiść.
- Mylisz się. Nie czuję do niego nienawiści. To nie moja domena. Ale nie jestem też wdzięczny, że mnie nie zabił.
- To świadczy tylko o twojej głupocie.
- Być może. Ale rozmawialiśmy o Ino. Powinnaś z nią pogadać, i teraz jest odpowiedni moment. Zanim wyjedzie.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Wcale nie. Jest teraz wystarczająco zaabsorbowana zabawą w dyplomatkę. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie.
***
Oczywiście, Itachi miał wtedy rację.
Miał rację w wielu sprawach. Ale tej już nigdy nie będzie szansy naprawić.
Powinna była wtedy porozmawiać z Ino. Właściwie, nie powinna pozwolić jej wtedy jechać. To rozwiązałoby naraz wiele problemów.
Ale wtedy sądziła, że powinna zostać w wiosce.
### Słowem wyjaśnienia:
W wiosce nie
wiedzą, że Itachi nie zabił Shisuiego, bo nikomu o tym nie powiedział.
Po drugie pomysł Kishimoto na
przeszczepianie oczu, żeby cofnąć niszczące skutki Mangekyo, a także kolekcję
sharinganów, uważam za jedną z najgorszych koncepcji w mandze. To, że za
supermoc trzeba zapłacić własnym zdrowiem (mimo, że zdobycie jej też było
kosztowne) uważam za sensowne. Pomysł, żeby można było sobie potem wymienić
oczy i dalej używać MSa to już gruba przesada. O kolekcjach oczu i sharinganach
na ręce nie wspominając, ten pomysł jest trochę makabryczny, ale przede
wszystkim śmieszny.
W mojej wersji tej możliwości nie ma.
Przeszczepianie oczu nie jest często stosowaną praktyką, a utraty wzroku
spowodowanej używaniem MS nie można cofnąć. Dlatego Sakura mówi o nowatorskiej
metodzie przywracania wzroku.###
Hej!
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy. Fajnie się czytało mądrości Itachiego. Co prawda, to z kim rozmawiał, trochę psuło mi efekt, ale ostatecznie... skupiłem się na Łasicy i było świetnie. Jednak i tak najbardziej podobają mi się jego rozmówki z bratem...
Mam też taką małą nadzieję, że niebawem wyjdą na jaw pewne fakty o Itachim i ludzie będą go szanowali. Lub chociaż to drugie.
Dziękuję za wyjaśnienia, akceptuję twoją wizję odnośnie Mangekyõ.
Napiszę jednak moją opinię o tych oczach (co nie jest formą polemizacji z tobą, po prostu chcę, byś wiedziała, co o tym myślę).
Mianowicie mi, osobie bardzo lubiącej gatunek mangi shõnen, idea kalejdoskopu bardzo mi się podoba. Dlaczego?
Dajmy na to, że mamy dwóch braci (tak jak to w Naruto zazwyczaj bywa - dlaczego nie dwie siostry, nie wiem (a to też byłoby ciekawe, zwłaszcza, że to często wy jesteście brutalniejsze)).
No i jest ta dwójka. Obydwoje bardzo się kochają (po uchihowsku) u obydwoje pragną mocy. W celu jej zdobycia wyzbywają się człowieczeństwa (zabijają swoich przyjaciół). Ich psychika powoli podupada, ale za to mają moc. I co się okazuje? Ano, że by utrwalić moc, trzeba odebrać oczy bratu. A wiesz, jaka jest pomiędzy nimi więź. Dajmy jednak na to, że obydwóm zamroczyło mózg (o ile go mieli, bo zabicie przyjaciela mocno się z tym kłóci) i obydwoje chcą mocy, lecz tylko jeden może ją mieć. Walczą na śmierć i życie. Na koniec jeden z nich jest martwy, a drugi jest sam, tylko ze swoją "mocą", bo wszyscy się od niego odwrócili. Jeżeli została w nim odrobina człowieczeństwa, popełnia samobójstwo (co w Japonii było popularne). I tym się kończy to story.
Gdyby Kishi nie zniszczył tego wyjątkami od reguły zabijania przyjaciół, byłoby świetnie. A tak mamy wyjątki: Obito, Kakashi (WTF?!, on nawet genu odpowiedzialnego za sharingana nie ma, a oczy mu się rozwinęły), Itachi, Sasuke...
Oto, co myślę o mangekyõ.
Pozdrawiam :)
Jikukan Ido
Witaj ponownie ;) Bardzo dobrze, że napisałeś mi jak widzisz sprawę MSa. Wiem, że ten pomysł może się podobać, ale musiałam wyjaśnić, dlaczego mi przeszkadza wieczny Mangekyo. "Eternal" nie jest mi potrzebny, za to wersja podstawowa jak najbardziej. Zgadzam się z Tobą, że sprawa dylematu zabić czy nie zabić brata jest godna uwagi i napędza dramaturgię, wykorzystam go.
UsuńHej!
OdpowiedzUsuńDzisiaj znalazłam przypadkowo Twojego bloga. Nadrobiłam wszystkie części i muszę przyznać, że już dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania. Masz dobry, prosty styl pisania, który pozwala czytelnikowi w łatwy i przyjemny sposób śledzić dialogi postaci i wtrącenia narratora. Świetna robota. Treść przedstawia się bardzo dobrze, bo widać, że masz swój alternatywny świat pod kontrolą, oby tak dalej!
Sasuke- zimny drań! Grrr! Zapunktowałaś tym u mnie, lubię odsłony czarnych (duchowo!) charakerów:)
Pamiętam, że w którymś poście wspominałaś o możliwych radach czy uwagach; z mojej strony wysunęłabym prośbę o... mniejszą czcionkę? Tak dla dobra wizualnego. Nie wiem, może tylko ja zwracam uwagę na takie detale;)
Będę tu częściej wpadać, jestem ciekawa dalszego rozwoju fabuły!
Zapisuję Twojego bloga u siebie na: pierrot-clown-scene.blogspot.com
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam również do siebie:)
Ewjo
Dziękuję bardzo za komentarz ;] Czcionkę muszę zmienić, dużo z nią kombinowałam i też mi się wydaje, że efekt nienajlepszy. Cieszę się, że przemawia do Ciebie moja kreacja Sasuke, byłam ciekawa jak się przyjmie :P Zajrzę do Ciebie, pozdrawiam :)
UsuńZnasz mnie już na tyle, że doskonale wiesz, jak (najczęściej) reaguję na postaci kobiece ;) Nie zdziwiło mnie, że Hinata w tym opowiadaniu była dla mnie sinusoidą i co rusz zmieniałam o niej zdanie. W tym rozdziale akurat prychałam ze złości na jej zacietrzewienie, a w poprzednich współczułam. Taka kolej losu ;)
OdpowiedzUsuńRozmowa Sakury z Itachim była ciekawa, zmuszała do przemyśleń i może nawet do przeanalizowania moralności jako takiej. Nie tylko tej ze świata shinobi. Bardzo chętnie porozmawiałabym sobie z takim Itachim na dowolny temat. Od razu widać, że to ciekawy rozmówca ;)
Odnośnie Mangekyo - miałam podobne przemyślenia do Twoich i nawet nie starałam się zrozumieć praw rządzących Sharinganem. Ot, istniał i kim byłam, by kłócić się z kanonem? (Często to powtarzam, ale w przypadku uniwersum "Naruto" wręcz muszą padać te słowa, bo brak logiki zbyt często występuje. Niestety :()